Szczęśliwy król


Przetłumaczone przez Dawid Jankowski

Dawno, dawno temu, żył sobie król, który był bardzo bogaty i bardzo gruby. Król był bogaty bo wielu ludzi dla niego pracowało i gruby bo dużo jadł i pił. Król był dość zajętym władcą. Codziennie chadzał do swojego ogrodu patrzeć na swoich ogrodników pielęgnujących jego truskawki, śliwki i morele. Codziennie też odwiedzał swoich tkaczy, którzy tkali jego jedwabne koszule i stolarzy, którzy budowali jego łóżka, stoły, schody i belki dla jego posiadłości.

Gdziekolwiek się wybierał zabierał ze sobą swojego starego przyjaciela, marszałka nadwornego. Jego stary przyjaciel był prawie tak szcześliwy jak sam król – przynajmniej udawał takeigo, bo gdziekolwiek król się wybrał musiał mu śpiewać jego dwie ulubione pieśni „Tyle słońca w całym mieście” i „Jeszcze król nie zginął gdy my żyjemy”.

Pewnego dnia przed wizytą grubego, szczęśliwego króla i marszałka, ogrodnik, tkacz i stolarz siedzieli i gawędzili.

Stary Jan, ogrodnik zabrał głos pierwszy.

„Śmieszne rzeczy panowie, przez  lata nazbierałem tony moreli z drzew morelowych w królewskim ogrodzie, a zjadłem ich ledwie tyle, że mógłbym je  wszystkie zmieści w tych dwóch dłoniach.”

Następnie Józef, tkacz jedwabiu zabrał głos.

„Nie wiem jak ty Janie, ale ja utkałem tyle jedwabiu, że mógłbym rozciągnąc go stąd do morza i spowrotem, a nie mam nawet kawałka materiału, nie mówiąc już jedwabiu, żeby zaszyć dziurę w moich spodniach.”

I wtedy Zbyszko, stolarz zabrał głos. „Potraficie narzekać. Chodzcie dziś wieczorem do mojego domu, a ja wam pokarzę nasz najdrogocenniejszy dorobek. Stół z trzema nogami! Kiedy jemy kolację, musimy jeść na zmianę, bo ktoś zawsze musi podtrzymywać stół. Nie chcę nawet myśleć ile drewna zostało zurzyte na te schody do królewskiej sypialni”.

„Powiem o tym wszystkim królowi.” stary Jan powiedział. „On jest dobrym człowiekiem. Kiedy usłyszy jaki głodny chodziłem przez ostatnie tygodnie, zrozumie i da nam troche pieniędzy.” Na to Józef, tkacz, odparł, że i on powie królowi o jego dziurze w spodniach, a i Zbyszko dodał, że też opowie o stole z trzema nogami.

Tego samego dnia, gdy król przybył do ogrodu, stary Jan podszedł do niego.

„Wasza wysokość.” powiedział.

„O, stary dobry Jan!” król wykrzyknął „Jak się macie Janie?”

„Powolutku, wasza wysokość, powolutku. Zastanwaiałęm się, wasza wysokość, czy…”

„Marszałku, pieśń!” krzyknął król, „Nie martwcie się Janie. My wszyscy się zastanawiamy, my wszyscy siezastanawiamy.”

Marszałek zaśpiewał „Deszcze Niespokojne.”

„Janie, śpiewaj.” król powiedział. „To dobra pieśń jest.”

I tak Jan, król i marszałek zaśpiewali „Deszcze Niespokojne.”

„Wracaj teraz do pracy, Janie mój stary przyjacielu.” król powiedział odwracajać się do marszałka. „Niesamowity kompan z tego starego Jana.”

Następnie podeszli do Józefa, tkacza jedwabiu.

„Jak się miewacie, Józefie?”król radośnie odparł do Józefa.

„Pomalutku, wasza wysokość, dziękuje.”

„Dobrze, dobrze.” król odparł. „Pokaż nam co dziś zrobiłeś.”

Józef wstał i poszedł z nimi do krosna. Gdy szedł, król zobaczył dziurę w spodniach Józefa i zarechotał.

„Biedny Józef! Czy ty wiesz, Józefie, że masz wielką dziurę w spodniach i możemy zobaczyć twój tyłek?”

„Oj, tak.” Józef powiedział: „Wiem wasza wysokość i chciałem zapytać czy…czy…”

I marszałęk zaczął śpiewać.

W lecie słońce, słońce w lecie, ciepło daje sami wiecie.

 Wszyscy zaczeli się śmiać, a Józef wrócił do pracy.

„Niesamowity człowiek, stary Józef,niesamowity” król odparł do marszałka i poszli odwiedzić Zbyszka.

Kiedy dotarli do Zbyszkowego warsztatu, Zbyszka  tam nie było.

„ Podejżewam, że jest za rogiem” marszałek powiedział.

„Nie lubię czekać.” Odparł król. „Chcę zobacyzć nowe łoże. Zbyszku! Zbyszku!”

Król krzyknął, ale nie usłyszał odpowiedzi. Płaszcz Zbyszka wisiał na drzwiach, jego torba z narzędziami była na ławce, więc król podszedł do niej i zajrzał do środka. W środku był kawałek drewna. Był to dąb z królewskiego lasu.

W tym momencie Zbyszko wszedł do warsztatu.

„Co to jest?” król spytał.

Zbyszko , nie wiedział co powiedzieć.

„To jest…to jest… to jest plituś bajtuś wasza wysokość.”

Szczęśliwy król odwrócił się do marszałka.

„Marszałku jak myślisz co to jest?” zapytał.

„To jest drewno z twojego dębu, wasza wysokość” marszałek powiedział.

„Proszę, proszę” król powiedział i zaczął się śmiać szyderczo. „Taki stary a taki głupi jesteś, Zbyszku! Powiedz mu marszałku jak głupi jest.”

Więc marszałek zaśpiewał pieśn Jesteś moim słońcem pośród gwiazd. A ja będę twoim niebem. I niech zawsze oświetla drogę nam, w tej miłości i odciął Zbyszkowi ucho.

„To za to, że cię nie było gdy tutaj weszliśmy” król powiedział. „Następnym razem gdy tu przyjdziemy, usłyszysz nas, nieprawdasz?”

Król zaśmiał się ze swojego dowcipu, gdy marszałek śpiewał.

Jesteś moim słońcem pośród gwiazd. A ja będę twoim niebem. I niech zawsze oświetla drogę nam, w tej miłości.

Kiedy śpiewał ostatnie słowa, marszałek odciął Zbyszkowi język.

„To za to, że to co mówiłeś nie miało sensu” król powiedział.

A to, marszałek zaczął się przygotowywać do odcięcia Zbyszkowi dłoni, bo to robił gdy ktoś miał lepkie ręce do królewskich rzeczy – króla ptaków, króla królików, wszystkiego co pochodziło z królewskich lasów. Ale tym razem król go powstrzymał.

„Nie, marszałku! Oszczędź dłoń. Inaczej nigdy nie skończy budować mojego łózka, ale dokończ pieśn mój drogi kompanie. Nie chcielibyśmy jej nieusłyszeć do końca.”

Więc Marszałek dokończył pieśń.

Jesteś moim słońcem pośród gwiazd chcę ci dać całego siebie. W zamian tylko proszę o twych oczu blask.

Po tym, szczęśliwy król i jego podwaładny Marszałek zostawili Zbyszka stojącego po środku warsztatu z krwia tryskającą z jego głowy.

„Stary głupi Zbyszko” król powiedział do marszałka. „Następnym razem będzie wiedział lepiej, nieprawdasz?! Gdybym pozwolił mu zbarać to drewno, tylko zacząłby kraść więcej, i miałby tyle drewna, że by nie musiał już pracować dla mnie, nieprawdasz? I nie miałbym nikogo kto by robił moje łóżka, szafy, stoły i moje piękne krzesła, nieprawdarz?”

„Prawdasz, prawdasz wasza wysokość, nie miałbyś” Marszałek powiedział, czyszcząc zbyszkową krew  z królewskiego noża „A w dodatku to będzie lekcja dla wszystkich innych.”

Król się uśmiechnął.

„Wykonałem dobrą robotę dziś marszałku” powiedział.

„Tak, wykonałeś dobrą robotę dziś” marszałek powiedział

„Sprawiedliwość zatriumfowała, nieprawdarz marszałku?”

„Sprawiedliwości stało się za dość mój panie” marszałek powiedział.

I odjechali do pałacu.

Gdy odjeżdzali, ramie w ramie, przez  pola wzdłóż drogi prowadzącej do pałacu, ani król ani marszałek nie mogli spojrzec w oczy setkom pachołków , piekarzy, gospodyń, biedaków, pasterzy i tkaczy których też spotkała królewska sprawiedliwość, tak jak Zbyszka stolarza. Jak odjeżdzali ani król ani marszałek nie mogli słyszeć rozmów pomiedzy nimi. I szczęśliwy król i marszałek nie mogli sobie wyobrazić, co ci ludzie sobie wyobrażali: że czas przyjdzie kiedy dobre słowa króla i królewska sprawiedliwość zostanie zatrzymana raz i na zawsze.